odbyła się 20
października przy pięknej pogodzie: ciepło (ponad 15 stopni, niektóre koleżanki
pozbywały się rajstop), kolorowo, bezwietrznie, bajecznie. Suche (i nie tylko
suche) liczby są takie. Liczba uczestników wyniosła z dobrą dokładnością 60
osób (liczyłem!, M.Sz., to znacznie więcej niż rok
temu). Frekwencja dopisała i wahała się od ok. 12% (Kadarka)
do 40% (Żubrówka). Nadreprezentowany był klan
Byszewskich (włączając w to Andrzeja, sorry, kolego, takie są fakty) – siostry
i bracia, mężowie, byłe żony, aktualne dzieci. Zaprawdę,
trudno się było w tym połapać. Drużynę Misiurewiczów
(Zuzanna i Marysia) dzielnie przywiódł Augustyn (3 lata) –
choć, szczerze mówiąc, nie wykazał się przy tym taką inwencją, jak jego
dziadek Michał, który w najprostszym nawet terenie potrafił wynaleźć drogę
przez chaszcze i bagna. Wreszcie, z kronikarskiego obowiązku muszę (ja, Michał
Szurek) wspomnieć, że z klubowych psów obecna była tylko Sonia (Basi i Małgosi Kaczarowskich). Jeśli chodzi o wiek uczestników
(bo to też należy do statystyki i trafi do kronik klubowych, może i do PTTK-owskich), to prócz Młodzieży Nadzwyczaj Młodej
(Augustyn i przybyła później 7-latka) i Młodzieży Bardzo Młodej (kilkoro 30-40 latków), to pozostali Ireniadowicze
(ok. 45-50 osób) mieli wszyscy równo po 50 lat (w tym Solenizantka i Jej
Córka); ewentualnych drobnych kilkumiesięcznych różnic nie uwzględniam. Z
nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że jedna z uczestniczek będzie miała 50
lat dopiero za 3 tygodnie. Cóż, młodość!
Ale najpierw było spotkanie Grupy
Szturmowej w Truskawiu, prezenty dla Ireny trafiały
do bagażnika Andrzeja(obiecał oddać!!), a potem wesoła
gromada podzieliła się na dwie grupy (przez Zaborów Leśny i przez Karczmisko),
które nadzwyczaj zgodnie spotkały się w samo południe pod Przychylną Sosną. Tu nastąpił popas i nie tylko.
Każdy usiadł na czym
miał, a Ryszard oddalił się o 50 metrów. Spontaniczne okrzyki „Sto lat”
złączyły się w jeden wielki chór, śpiewający co prawda
w tempie wiadomego marsza Chopina, ale wszystkie twarze wyrażały entuzjazm.
Dojechał rowerzysta Maciej. Piszący te słowa wygłosiłtradycyjną Laudację.
Nieekologiczny i nieturystyczny, ale ten toast jest
dynamiczny!
Stoi na pętli
708. Metro Młociny, prawie przy szosie.
Daleko łosie.
Za kierownicą kierowca słucha,
Co mu Irena mówi do ucha. Buch – tak powiada. Uch
– tak mu gada. Puff – tak powiada. Uff
– tak mu gada.
Że tu Cyganka, a tam Kalisko... Pobladł kierowca, duże chłopisko. Irena dalej coś mu klaruje - Mówi: niech dziś pan z nami spróbuje…
O, właśnie idą trzy koleżanki. Dwie niosą wino, trzecia ma szklanki. A ten
kolega w puszczańskie trasy Zabiera zwykle kawał
kiełbasy. Choć
tu nie zmieszczą się fortepiany, To ktoś ma plecak dziwnie
wypchany;
Ów taszczy torbę, o, jaka wielka! Niejedna w niej się mieści
butelka. A dziś klubowa każda niewiasta Przyniesie trochę własnego
ciasta. W cieście się zdarzyć może zakalec. Ela i Ola dostarczą smalec,
Ktoś śledzia w
sosie, ktoś tam sałatkę
I tłum znajomych
wypełni chatkę. Jest już
dziewiąta minut czterdzieści - Jeszcze
się trochę ludzi tu zmieści. Lecz choćby biegło tysiąc turystów,
A wśród nich wielu anabaptystów, To, gdy dziesiąta jest na
zegarze, Pora odjeżdżać – Irena każe!
No, to lu ! Mówi mu. Panie, jedź, A nie siedź !
Szofer
Zrozumiał
I
tak
Dodał gazu Że ruszył
Autobus
Ulicą
Od razu.
Nabiera prędkości
-a z tego powodu,
Że
wszystkie mu koła się kręcą do przodu. I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej, I dudni, i stuka,
łomoce i pędzi. Więc najpierw do Mościsk i dalej wciąż gna. I przez
Izabelin coś pcha go i pcha. Lecz
co to? Już Truskaw!
Kierowca na gaz
-
I dalej przez parking, przez szlaban, przez
las!
I już leśniczówka, już Leśny Zaborów!
Bo to jest autobus, nie trzeba mu torów!
Wybiega leśniczy i krzyczy, stój, hej !
Lecz poczuł kierowca już smak chwili
tej,
I z drogą na przełaj jest tak za pan
brat,
Jak gdyby to nie był autobus, lecz quad.
Przez groblę, przez mostki, czy
widział to ktoś?
A po co to, po co to, po co to coś?
Dlaczego tak pędzi jak wariat, puf, puf,
Że prawie nas wszystkich wpakował
gdzieś w rów?
Z wrażenia są wszyscy spoceni,
zziajani:
Co będzie, co będzie, co stanie się
z nami ?
I tylko Irena spokojna nadzwyczaj
Powiada: to nowy klubowy
obyczaj.
A po to to,
po to to jest, proszę was,
By móc Ireniadę
zaczynać na czas.
Choć trzęsie i wali, silnika aż
żal,
Wesoły autobus podąża na bal!
Hamuje przed chatą, zarywa się w
piach,
A wszyscy na nosy padają, bach,
bach…
Wychodzą, do chaty się pchają z
dwóch boków, Takiego nikt nigdy nie widział tu tłoku.
Nikt tylu turystów nie widział na
oczy
A jeszcze wciąż wielu się tłoczy
i tłoczy….
I wciąż ktoś przychodzi i taki tu
ruch…
Że wznosi się, wznosi, szybuje
nasz duch…. Więc zdrowie Ireny wypijmy z
ochotą…. Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!
Po czym zabrzmiało znów „Sto lat”, butelki i
przekąski zaczęły szybciej krążyć, nie brak było i przekąsek
duchowych. Wesołe dowcipy wykwitały jak na zawołanie a zapasy płynów w
butelkach malały bez chwili wytchnienia. Wśród powszechnego entuzjazmu ruszono
dalej. Malowniczo rozwinął się łańcuch wędrowców, zwijał się i wyginał na
krętych ścieżkach, a często urywał się i znikał, aby znowu wychynąć zza starego
dębu albo młodej sosenki.
Tu i ówdzie pochylano się nad grzybem, a
piszący te słowa – chwilowo wysforowawszy się na czoło pochodu
-zostawiał strzałki, gdy tylko
zobaczył Podgrzybka i Prawdziwka. A było tego z dziesięć, pewnie idący za nim
się obłowili! Jeszcze tylko mostek i chwila wahania (przejdą, nie przejdą) –
nośność mostku 5 ton -
i już złączyliśmy się z tymi, co doszli do chaty inną, równie słuszną,
drogą.
Każda droga do naszej drogiej
chaty jest nam równie droga. Oddana Teresa dyżurowała już od dłuższego czasu;
kto jej sekundował, nie wiem, pewnie Ela, Basia i inne osoby, którym należą
się podziękowania.
Znów nastały radosne okrzyki, co
chwila pojawiali się znajomi i mniej znajomi, bywali i mniej bywali, bez
różnicy na płeć i inne drobiazgi. Znów zaintonowano „Sto lat” i znów butelki
zmniejszyły swoją szlachetną zawartość. Tymczasem na stole pojawiły się
wiktuały, wśród których wyróżniały się sałatki (nie wymienię żadnej z autorek,
żeby którejś nie pominąć, przepraszam, dziewczęta). Natomiast nie pominę
Smalcu. Zaprawdę, powiadam wam, zwrócę się do
Kapituły, by ustanowiła Order Obojga Smalców Stołecznego Klubu Smal …
Tatrzańskiego i uhonorowała nim obie Smalcodawczynie
(Elę i Olę). Należy tylko przeprowadzić dyskusję skwarkologiczną,
aby ustalić zawartość Skwarek w Smalcu. Panuje tu duża dowolność – może i
dobrze, bo wtedy i wilk syty i owca się naje.
Wesołe koncepta
i dowcipy biegały swobodnie dalej po całej kompanii, przechodzącej miejscami w
pluton. Krzysztof częstował kawą z takiego śmiesznego ustrojstwa, wywierającego
ciśnienie 16 barów (ile to by się trzeba w mieście nachodzić, żeby mieć zaliczone
16 barów…!), sałatki znikały w tempie pociągu TGV.
Pojawili się Kasia i Marek, Mirka i …. Ojej, wszystkich nie wyliczę.Jako ostatnia doszlusowała (już po 16) Dorota. Ale w międzyczasie nadszedł czas i na romantyczne
śpiewy o Marusi, Katiuszy, które w ciepłe
podmoskiewskie wieczory marzą sobie o Żołnierzu, który zabajkala
po szerokim stepie. To znaczy on wcaleniezabajkala,
tylko za…., ale takich słów my tu nie używamy.
Krzysztof zaczął tańczyć, ale szybko przestał, bo Irena zaczęła śpiewać pieśń „PrincessaIrene”. Jeszcze długo
rozbrzmiewało radością nasze to bukoliczne atrium w Ławach. Przyszedł i Leśnik
z żoną Leśniczką, pojawili się dawno nie widziani Drobnikowie. Gdy słońce zaczynało myśleć o tym,
gdzie pójdzie spać, zaczęliśmy i my zbierać się do odwrotu. Jak ptaki wracające
do swych gniazd, wysuwaliśmy się na drogę puszczańską i dążyli jak niepyszni do
swoich legowisk w mieście. Wreszcie ostatni człowiek
opuścił chatę, smutno zgrzytnął klucz w zamku, panowie przełknęli wąs, mrucząc
bezsilne „Wciurności”, panie z braku wąsów uroniły
łezkę i cisza zapadła nad zapadłą naszą chatką.
Ale po drodze do Truskawia podniesiono sporną kwestię. Jak wiadomo, prezeska
Rady Nadzorczej Ireniady, niejaka I.
Kozłowska, wyznaczyła termin Ireniady na 20
października, swobodnie interpretując Pierwszą Zasadę: „ustala się termin Ireniady na pierwszą niedzielę po św. Irenie.” Azaliż 20 października wypada po 20 października? Nie, po
trzykroć nie. Dlatego już na szlaku na grobli zawiązała się partia
nieposłuszeństwa obywatelskiego, która przyjęła nazwę Platforma
Sprawiedliwości. Jednogłośnie uchwalono powołanie Komisji Śledczej do Sprawy
Legalności Ireniady. Jeżeli Komisja nie uzna ważności
Ireniady, będzie trzeba ją powtórzyć (nie Komisję,
tylko Ireniadę, oczywiście!). Referendum w tej
sprawie trwa. Kto jest za uznaniem Ireniady na
nieważną, ręka do góry!