Ireniada 2013…

odbyła się 20 października przy pięknej pogodzie: ciepło (ponad 15 stopni, niektóre koleżanki pozbywały się rajstop), kolorowo, bezwietrznie, bajecznie. Suche (i nie tylko suche) liczby są takie. Liczba uczestników wyniosła z dobrą dokładnością 60 osób (liczyłem!, M.Sz., to znacznie więcej niż rok temu). Frekwencja dopisała i wahała się od ok. 12% (Kadarka) do 40% (Żubrówka). Nadreprezentowany był klan Byszewskich (włączając w to Andrzeja, sorry, kolego, takie są fakty) – siostry i bracia, mężowie, byłe żony, aktualne dzieci. Zaprawdę, trudno się było w tym połapać. Drużynę Misiurewiczów (Zuzanna i Marysia) dzielnie przywiódł Augustyn (3 lata) – choć, szczerze mówiąc, nie wykazał się przy tym taką inwencją, jak jego dziadek Michał, który w najprostszym nawet terenie potrafił wynaleźć drogę przez chaszcze i bagna. Wreszcie, z kronikarskiego obowiązku muszę (ja, Michał Szurek) wspomnieć, że z klubowych psów obecna była tylko Sonia (Basi i Małgosi Kaczarowskich). Jeśli chodzi o wiek uczestników (bo to też należy do statystyki i trafi do kronik klubowych, może i do PTTK-owskich), to prócz Młodzieży Nadzwyczaj Młodej (Augustyn i przybyła później 7-latka) i Młodzieży Bardzo Młodej (kilkoro 30-40 latków), to pozostali Ireniadowicze (ok. 45-50 osób) mieli wszyscy równo po 50 lat (w tym Solenizantka i Jej Córka); ewentualnych drobnych kilkumiesięcznych różnic nie uwzględniam. Z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się, że jedna z uczestniczek będzie miała 50 lat dopiero za 3 tygodnie. Cóż, młodość!

Ale najpierw było spotkanie Grupy Szturmowej w Truskawiu, prezenty dla Ireny trafiały do bagażnika Andrzeja  (obiecał oddać!!), a potem wesoła gromada podzieliła się na dwie grupy (przez Zaborów Leśny i przez Karczmisko), które nadzwyczaj zgodnie spotkały się w samo południe pod Przychylną Sosną.  Tu nastąpił popas i nie tylko.  

 Każdy usiadł na czym miał, a Ryszard oddalił się o 50 metrów. Spontaniczne okrzyki „Sto lat” złączyły się w jeden wielki chór, śpiewający co prawda w tempie wiadomego marsza Chopina, ale wszystkie twarze wyrażały entuzjazm. Dojechał rowerzysta Maciej. Piszący te słowa wygłosił  tradycyjną Laudację.

Nieekologiczny i nieturystyczny, ale ten toast jest dynamiczny!

Stoi na pętli

708.
Metro Młociny, prawie przy szosie.

Daleko łosie.

Za kierownicą kierowca słucha, 
Co
mu Irena mówi do ucha.

     Buch – tak powiada.
     Uch – tak mu gada.
     Puff – tak powiada.
     Uff – tak mu gada.

Że tu Cyganka, a tam Kalisko...
Pobladł kierowca, duże chłopisko.
Irena dalej coś mu klaruje -
Mówi: niech dziś pan z nami spróbuje… 
O
, właśnie idą trzy koleżanki.

Dwie niosą wino, trzecia ma szklanki.
   A ten kolega w puszczańskie trasy
    Zabiera
zwykle kawał kiełbasy. 

      Choć tu nie zmieszczą się fortepiany, 
        To
ktoś ma plecak dziwnie wypchany;

            Ów taszczy torbę, o, jaka wielka!
              Niejedna w niej się mieści butelka.
                 A dziś klubowa każda niewiasta
                   Przyniesie
trochę własnego ciasta. 

                     W cieście się zdarzyć może zakalec. 
                        Ela i Ola dostarczą smalec,

                           Ktoś śledzia w sosie, ktoś tam sałatkę

                             I tłum znajomych wypełni chatkę.
                               Jest już dziewiąta minut czterdzieści -
                                  Jeszcze
się trochę ludzi tu zmieści.

            Lecz choćby biegło tysiąc turystów,    

        A wśród nich wielu anabaptystów,  
    To
, gdy dziesiąta jest na zegarze,  

Pora odjeżdżać – Irena każe!                   

No, to lu !  
   
Mówi mu. 

        Panie, jedź,
            A
nie siedź !

 

 

                                         Szofer

                                    Zrozumiał   

                                I tak

                            Dodał gazu                                                                 
                        Że ruszył 

                  Autobus   

              Ulicą  

         Od razu.     

 

    Nabiera prędkości -  a z tego powodu,

       Że wszystkie mu koła się kręcą do przodu.
         I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
            I
dudni, i stuka, łomoce i pędzi.

Więc najpierw do Mościsk i dalej wciąż gna.
 I przez Izabelin coś pcha go i pcha.
  Lecz co to? Już Truskaw!

                               Kierowca na gaz -  

    I dalej przez parking, przez szlaban, przez las!

     I już leśniczówka, już Leśny Zaborów!

      Bo to jest autobus, nie trzeba mu torów!

       Wybiega leśniczy i krzyczy, stój, hej !

        Lecz poczuł kierowca już smak chwili tej,

         I z drogą na przełaj jest tak za pan brat,

         Jak gdyby to nie był autobus, lecz quad.

Przez groblę, przez mostki, czy widział to ktoś?

   A po co to, po co to, po co to coś?

     Dlaczego tak pędzi jak wariat, puf, puf,   

        Że prawie nas wszystkich wpakował gdzieś w rów?

          Z wrażenia są wszyscy spoceni, zziajani:

            Co będzie, co będzie, co stanie się z nami ?

              I tylko Irena spokojna nadzwyczaj

                Powiada: to nowy klubowy obyczaj.

                  A po to to, po to to jest, proszę was,

                    By móc Ireniadę zaczynać na czas.

 

Choć trzęsie i wali, silnika aż żal,

Wesoły autobus podąża na bal!

Hamuje przed chatą, zarywa się w piach,

A wszyscy na nosy padają, bach, bach…

Wychodzą, do chaty się pchają z dwóch boków,
Takiego nikt nigdy nie widział tu tłoku.

Nikt tylu turystów nie widział na oczy

A jeszcze wciąż wielu się tłoczy i tłoczy….         

I wciąż ktoś przychodzi i taki tu ruch…

 

Że wznosi się, wznosi, szybuje nasz duch….
Więc zdrowie Ireny wypijmy z ochotą…. 
Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!

 

 

 Po czym zabrzmiało znów „Sto lat”, butelki i przekąski zaczęły szybciej  krążyć, nie brak było i przekąsek duchowych. Wesołe dowcipy wykwitały jak na zawołanie a zapasy płynów w butelkach malały bez chwili wytchnienia. Wśród powszechnego entuzjazmu ruszono dalej. Malowniczo rozwinął się łańcuch wędrowców, zwijał się i wyginał na krętych ścieżkach, a często urywał się i znikał, aby znowu wychynąć zza starego dębu albo młodej sosenki.

 Tu i ówdzie pochylano się nad grzybem, a piszący te słowa – chwilowo wysforowawszy się na czoło pochodu -  zostawiał strzałki, gdy tylko zobaczył Podgrzybka i Prawdziwka. A było tego z dziesięć, pewnie idący za nim się obłowili! Jeszcze tylko mostek i chwila wahania (przejdą, nie przejdą) – nośność mostku 5 ton  - i już złączyliśmy się z tymi, co doszli do chaty inną, równie słuszną, drogą.

Każda droga do naszej drogiej chaty jest nam równie droga. Oddana Teresa dyżurowała już od dłuższego czasu; kto jej sekundował, nie wiem, pewnie  Ela, Basia i inne osoby, którym należą się podziękowania.

Znów nastały radosne okrzyki, co chwila pojawiali się znajomi i mniej znajomi, bywali i mniej bywali, bez różnicy na płeć i inne drobiazgi. Znów zaintonowano „Sto lat” i znów butelki zmniejszyły swoją szlachetną zawartość. Tymczasem na stole pojawiły się wiktuały, wśród których wyróżniały się sałatki (nie wymienię żadnej z autorek, żeby którejś nie pominąć, przepraszam, dziewczęta). Natomiast nie pominę Smalcu. Zaprawdę, powiadam wam, zwrócę się do Kapituły, by ustanowiła Order Obojga Smalców Stołecznego Klubu Smal … Tatrzańskiego i uhonorowała nim obie Smalcodawczynie (Elę i Olę). Należy tylko przeprowadzić dyskusję skwarkologiczną, aby ustalić zawartość Skwarek w Smalcu. Panuje tu duża dowolność – może i dobrze, bo wtedy i wilk syty i owca się naje.

Wesołe koncepta i dowcipy biegały swobodnie dalej po całej kompanii, przechodzącej miejscami w pluton. Krzysztof częstował kawą z takiego śmiesznego ustrojstwa, wywierającego ciśnienie 16 barów (ile to by się trzeba w mieście nachodzić, żeby mieć zaliczone 16 barów…!), sałatki znikały w tempie pociągu TGV. Pojawili się Kasia i Marek, Mirka i …. Ojej, wszystkich nie wyliczę.  Jako ostatnia doszlusowała (już po 16) Dorota. Ale w międzyczasie nadszedł czas i na romantyczne śpiewy o Marusi, Katiuszy, które w ciepłe podmoskiewskie wieczory marzą sobie o Żołnierzu, który zabajkala po szerokim stepie. To znaczy on wcale  nie zabajkala, tylko za…., ale takich słów my tu nie używamy. Krzysztof zaczął tańczyć, ale szybko przestał, bo Irena zaczęła śpiewać pieśń „Princessa Irene”. Jeszcze długo rozbrzmiewało radością nasze to bukoliczne atrium w Ławach. Przyszedł i Leśnik z żoną Leśniczką, pojawili się dawno nie widziani Drobnikowie. Gdy słońce zaczynało myśleć o tym, gdzie pójdzie spać, zaczęliśmy i my zbierać się do odwrotu. Jak ptaki wracające do swych gniazd, wysuwaliśmy się na drogę puszczańską i dążyli jak niepyszni do swoich legowisk w mieście. Wreszcie ostatni człowiek opuścił chatę, smutno zgrzytnął klucz w zamku, panowie przełknęli wąs, mrucząc bezsilne „Wciurności”, panie z braku wąsów uroniły łezkę i cisza zapadła nad zapadłą naszą chatką.

Ale po drodze do Truskawia podniesiono sporną kwestię. Jak wiadomo, prezeska Rady Nadzorczej Ireniady, niejaka I. Kozłowska, wyznaczyła termin Ireniady na 20 października, swobodnie interpretując Pierwszą Zasadę: „ustala się termin Ireniady na pierwszą niedzielę po św. Irenie.” Azaliż 20 października wypada po 20 października? Nie, po trzykroć nie. Dlatego już na szlaku na grobli zawiązała się partia nieposłuszeństwa obywatelskiego, która przyjęła nazwę Platforma Sprawiedliwości. Jednogłośnie uchwalono powołanie Komisji Śledczej do Sprawy Legalności Ireniady. Jeżeli Komisja nie uzna ważności Ireniady, będzie trzeba ją powtórzyć (nie Komisję, tylko Ireniadę, oczywiście!). Referendum w tej sprawie trwa. Kto jest za uznaniem Ireniady na nieważną, ręka do góry!

 

                                     

 

zapraszamy do galerii zdjęć z Ireniady